Jesteś tutaj
Home > MyBlog > Przemyślenia > Monika

Monika

Monika


BABY BLUES – większość się z takim hasłem spotkała – zwłaszcza większość kobiet wie o co chodzi, panowie którym nie muszę wyjaśniać pojęcia – pokłony 🙂 a dla całej reszty wyjaśnię że chodzi o depresję poporodową .

 

Ja mam inny baby blues – brak depresji poporodowej – ba, brak porodu a nawet ciąży, a depresja i owszem .

 

Otóż w naszym kraju nikt z naszych miłościwie nam panujących najwyraźniej nie widzi problemu z niepłodnością – owszem wymyślają „ becikowe:” jako lek na całe zło – które ja odbieram trochę jak – „ macico wydaj na świat małego polaka a my Ci za to zapłacimy 1000 zł” czego efektem jest wzrost liczby urodzeń dzieci nikomu niepotrzebnych , nie chcianych dzięki którym pijana „mamusia” czy „tatuś” mogą sobie kupić chlebka w płynie czy nowe TV.

Kłopot w tym że wiele par chciałoby mieć dziecko , ma warunki i generalnie wszystko wskazuje na to że maluch jaki by im się urodził byłby dobrze wychowanym, szczęśliwym i dobrym człowiekiem. I tu zaczyna się „zabawa”. Jeśli nie są to wyjątkowo dobrze sytuowani ludzie to mogą sobie kupić gazetę dla młodych mam i pooglądać zdjęcia słodkich i uśmiechniętych bobasów. Innym sposobem jest wydać wszystkie pieniąchy bądź zaciągnąć spore kredyty co też nie obiecuje że medycyna jest w stanie pomóc ale daje już taką nadzieję.

NFZ bowiem jest w stanie pokryć koszty tylko stwierdzenia niepłodności ewentualnie konia z rzędem temu co ma czas i wiarę że w państwowych placówkach coś pomogą. Mi i owszem pomogli – obedrzeć się z poczucia ludzkiej godności .

Tak więc uzbrojona w mniejszą lub większą kasę para trafia do prywatnej przychodni/ kliniki ze złudnym poczuciem że tu już wszystko da radę i w godziwych warunkach. Na pierwszy ogień trafia potencjalny przyszły tatuś – jego dużo łatwiej zdiagnozować – właściwie wystarczy jedno badanie jakości nasienia.

Mój mężczyzna trafił ( ze mną u boku gotową nieść wszelaką pomoc 😉 ) do kliniki w kształcie litery L gdzie na samym rogu z jednej strony jest wejście a z drugiej recepcja a w skrzydłach gabinety od ginekologicznego, przez neonatologiczny i poradnię laktacyjną po właśnie andrologiczny i poradnię wspomaganego rozrodu. Po opłaceniu wizyty zagoniono wszystkich chętnych panów w jedno skrzydło przychodni mijały dłuuugie minuty aż … z drugiego skrzydła wyszła pani doktor i krzykiem „ panowie mający oddać spermę za mną „ ????? ….. spowodowała po primo duże zamieszanie wśród osób czekających do wszystkich innych gabinetów i z reguły ich dość niezdrowa ciekawość a po secundo ewakuację mniej odpornych ( czyli początkujących w temacie ) panów. Po czym jak już cierpliwy mój partner dostał się do gabinetu dostał kubeczek w garść „przemiła” pani doktor kazała wygodnie się rozsiąść na fotelu ginekologicznym i „zadziałać „ a sama usiadła za zasłoną i czekała na efekty. Fajnie???

Ja zaś miałam całe serie różnych i różnistych badań, zabiegów i zaleceń. Każdy z lekarzy z uśmiechem inkasując nasze pieniąchy twierdził że teraz to już na pewno będą dwie krechy na teście ciążowym. Żarłam niestworzone ilości prochów i dostawałam zastrzyki -białe kiltle tworzyły nasze dziecko. W jednym cyklu biegaliśmy z mężem na 4-5 badań USG oglądaliśmy wielkie piękne jajo – nadawaliśmy nawet imiona tym tylko przecież komórkom rozrodczym i wylewaliśmy morza łez kiedy znowu test pokazywał jedną kreskę.

Tak biegając sobie po przychodniach, szpitalach i różnych gabinetach magików oboje wpędzaliśmy się w czarną dziurę. Każde z nas inaczej to odczuwało, różne to dawało rezultaty – on się zamknął w sobie, odgradzał się ode mnie i od wszystkich w koło, ja zaś w dzikim szale oglądałam ba nawet też kupowałam dziecięce artykuły, niańczyłam dzieci sąsiadek kiedyś nawet zapakowałam naszego kocurka w śpiochy i takiego nosiłam na rękach. Ktoś powie że zwariowałam.

A ja na to że racja – zwariowałam bo brak dziecka jest cierpieniem psychicznym czasem nawet fizycznym, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić – psycholog nie jest w stanie pomóc żadne jego słowa nie są w stanie ani zmienić tego stanu ani uczynić go znośniejszym.

Kochana rodzinka i znajomi ciągle dopytują się kiedy usłyszą płacz dziecka w naszym mieszkaniu

 

W naszym mieszkaniu czasem słychać ciche kwilenie …. tłumiony płacz w poduszkę …

 

Dziękuję Monisiu za ten artykuł.

Możecie mnie zaadaptować, wymagam karmienia 9 razy na dobę, gadżetów elektronicznych, wyrafinowanego sexu… mam nie wymieniać dalej? tak myślałem, nikt mnie nie chce 🙂

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia, będzie dobrze! 🙂

Marek

6 thoughts on “Monika

  1. [color=aqua][/color][size=x-small][/size][img][/img][code][/code][code][/code] :woohoo: :woohoo: :woohoo:

  2. Mareczka trzeba by njpierw zaadaptowac zeby go zaadoptowac 😛 buziolki Marus ja tam Cie adoptuje nawet takiego nie zaadaptowanego 🙂

Dodaj komentarz

Top