Jesteś tutaj
Home > MyBlog > Przemyślenia > Marynarze codzienności

Marynarze codzienności

W moim salonie, znaczy się dziennym pokoju, i w ogóle jedynym pokoju jaki posiadam, stoi wnękowa szafa.

Gdy remontowałem mieszkanie, pomalowałem ją na brązowo by przypominała mahoń, lubię czasami taki powiew luksusu. Moja szafa przypomina faryzeusza o którym Jezus mówił że z zewnątrz ładny, a w środku pobielałe kości. Moja szafa jest z zewnątrz ładna, a wewnętrzna strona jest nadal biała, tą prlowską olejną obrzydliwą bielą która odbija światło. Nie chciało mi się tego zamalowywać, przecież i tak nikt tego nie widzi, żeby zobaczyć musiałbym otworzyć szafę, a ja nie przed każdym otwieram swoją szafę. Mam w niej ubrania, deskę do prasowania, odkurzacz.

Niestety zamek w drzwiach szafy się zepsuł, i zamykam ją „na koszulkę”. Wsadzam między drzwi szafy podkoszulek i mocno przyciskam. Czasem jednak te drzwi się samoistnie otwierają.

Wyobraźcie sobie co czułem, gdy obudziłem się w nocy, i widzę w mroku jak coś białego na mnie idzie. No pięknie, idą po mnie, myślę sobie. Co tu dużo pisać, przestraszyłem się. Zawsze mam przy łóżku na stoliku dobrze naładowana latarkę, zaświeciłem i się okazało że to drzwi szafy się powoli otwierały, a obudził mnie ich chrzęst. Czy wspominałem że jestem wielbicielem latarek? lubię światło, i niezależność od elektrowni.

Wczoraj dostałem opieprz od stałego czytelnika i kumpla. Ciągle mnie prosi o wskazówki na różne problemy, a ja niezmiennie zapisuję mu ćwiczenia na samoocenę. To jest frustrujące, tyle technik jest na świecie, tyle metod i terapii, a ja ciągle z tym samym. Znam te terapie, znam metody, powiem więcej – znam niektórych twórców tych metod osobiście i to przeważnie są bardzo ciekawe rzeczy, ale niestety mało skuteczne. A ja bardzo cenię sobie skuteczność, nie interesują mnie półśrodki, a na pewno nie w tak często bolesnych sprawach, z jakimi ludzie do mnie piszą po pomoc.

Szkorbut – epidemia wśród marynarzy w długich rejsach, powstaje na skutek braku witaminy C. Dużo czasu upłynęło zanim się domyślono że kiszona kapusta, cebula i ogórki powstrzymują szkorbut, który powoduje wypadanie zębów, ciągłe chorowanie, osłabienie, brak erekcji i wiele innych nieprzyjemnych symptomów.

I teraz przychodzi do mnie marynarz, (a musicie wiedzieć ze wszyscy jesteśmy marynarzami, płynącymi po oceanie życia) i płacze że nie ma erekcji, a zawsze lubił sobie w porcie trochę pofiglować z prostytutkami. Zapisuję mu więc witaminę C. Przychodzi kapitan, wypadły mu zęby (tak jak mojej ex, ale gdy wzięła kredyt i wstawiła sobie nowe, rzuciła mnie) więc żeby nie wypadły mu dwa ostatnie którymi je daję mu pastylki z witaminą C. Przychodzi do mnie wreszcie zasmarkany bosman z bakteryjną sraczką, więc daję mu to co daję innym szczodrą ręką, jedyne lekarstwo – boską witaminę C.

I nagle powstaje bunt na statku. Jak to, wrzeszczą, czemu dajesz nam wszystkim witaminę C? mamy różne objawy, czemu nie dajesz nam różnych lekarstw? wściekli marynarze łapią mnie, i wyrzucają za burtę z kulą u nogi ku uciesze rekinów, wesoło machających z radości i podniecenia płetwami.

Więc cofnijmy się w czasie – majtkowi zapisuję na jego problemy z penisem wiagrę, kapitanowi modną sztuczną szczękę, a wiecznie klęczącemu nad burtą i trującemu ryby bosmanowi zapiszę stoperan. Pomoże? tak, na chwilę. A później? później wszystko wróci do normy. Ale szczęśliwi marynarze niosą mnie na ramionach, wiwatują, są szczęśliwi. Nie myślą co będzie za tydzień, miesiąc, rok. O tym myślę tylko ja, najczęsciej ze zgrozą jeśli chodzi o moich czytelników.

Przyczyną wszystkich Twoich problemów, jest zawsze zaniżona samooceną. Tu się zgadzam, jeśli ja mocno podniesiesz, możesz próbować medytacji, przeróżnych technik, powrotu do dzieciństwa, wybudzania wspomnień prenatalnych. Ale zanim to się stanie, musisz szanować się, lubić ze sobą przebywać, dobrze się czuć na codzień, a do tego wiedzie długa droga. Na Twoje problemy mam tylko jedną odpowiedź, wiesz jaką. Jeśli przyjdzie do mnie papież, prezydent, czy zwykły urzędnik – zapiszę im to samo lekarstwo. Nie ma takiego problemu, którego nie rozwiążesz mając wysoką samoocenę. Na wszystko znajdzie się wtedy rada – mimo że teraz ten sposób może wydawać Ci się niewłaściwy. Ale to tylko kwestia widzenia. Ze mną nie ma żadnej dyskusji, ja zawsze zapisuję najlepsze recepty.

Na koniec artykułu, mam dla was ciekawa opowiastkę. Jakiś czas temu rozmawiałem z piękną dziewczyną, ale niestety nierozgarnięta emocjonalnie, jak to często bywa z ludźmi którzy się rozwijają duchowo zapominajac ze nie żyjemy w niebie a na ziemi. Otóż twierdziła ona że zwierzęta wierzą w Boga, i się na swój sposób modlą, a Bóg ich też kocha i wysłuchuje modlitw zwierzątek.

To teraz pomyślmy – mamy dwa zwierzaki. Koffanego jelonka, i słodkiego tygryska. Tygrysek goni rozpaczliwie kwilacego ze strachu i wysiłku jelonka, i oba zwierzaki się modlą, bo mają interes – jelonek sie modli żeby Bóg nie dopuścił do złapania bo wtedy tygrysio go zje a to jest bolesne i się umiera od tego. Tygrysio się modli żeby udało mu się złapać jelonka, bo jak go nie zje to umrze z głodu i się nacierpi.

Ciekawe jaką decyzję podejmie Pan Bóg 🙂 jak myślisz? moja interlokutorka mi powiedziala gdy ją poprosiłem o odpowiedź że jestem żałosny i glupi, więc nie wiem co ona na ten temat miałaby do powiedzenia. Ale chyba jej odpowiedź nie oszołomiła by mnie, tak sądzę 🙂

 

 

 

7 thoughts on “Marynarze codzienności

  1. Rzygac mi sie chce, jak czytam o marynarzach i ich portowych przebojach. Marynarze a prostytuka w porcie to jedno i to samo, w sumie mozna napisac ze tacy marnarze = protytutkom, tak jak aktywa = pasywom:)

  2. Trze bylo powiedziec tej Pani, zeby poszla do lasu i usiadla golym dupskiem na mrowisku, szybko by jej przeszly pierdoly z glowy.

  3. Samoocena to zlozona rzecz.

    Mamy na przyklad wartosc rynkowa (jako pracownik czy potencjalny partner w zwiazku, interesach, przyjazni, itd.) i ona moze byc obliczona dosc obiektywnie. Ta wartosc rynkowa podnosimy nie przez wmawianie sobie jacy jestesmy wspaniali, ale przez podnoszenie realnych kwalifikacji, przez rozwijanie talentów i zalet, przez dostarczanie czegos co ma realna jakosc. Czyli np. obraz, który sie ludziom podoba, muzyke, której da sie sluchac, zapach z ust przy którym da sie wytrzymac, dotrzymywanie slowa, itd.

    To postrzeganie naszej wartosci rynkowej tez jest czescia samooceny. I jesli ktos tutaj przegnie, to straci kontakt z rzeczywistoscia, np. malarze z „wysoka samoocena” wysoko wyceniaja swoje bohomazy („bo zasluguje i juz”), a potem dziwia sie, ze nikt tego nie kupuje.

    Natomiast milosc do siebie to co innego. Mozna kochac siebie bez wzgledu na cokolwiek. Nawet gdybym byl lumpem, swinia, zawiódl ludzi, nic nie potrafil a moja praca byla nic nie warta. 🙂 To jest fundament.

  4. Racja. Ale warto wspomniec o jeszcze jednej sprawie, niektórzy ludzie lubia przebywac z tymi, którzy niekoniecznie maja jakies kwalifikacje, ale maja wyzszy poziom energii, i samooceny. Wtedy w osobach bogatych i wladczych, tworzy sie poczucie bezpieczenstwa, odpowiedzialnosc za zycie jest projektowana na osobe z silniejsza energia. To wiele daje, chociaz nikt nie widzi tej wymiany, ale ona realnie istnieje. To jak silny dominujacy chlopak, i slabszy kolega pod jego ochrona.

  5. Hehe, spotkalem podobna milosniczke natury (natura dobra, ludzie zli) i jej niesmak gdy wspomnialem o walce i pozeraniu. Dla uduchowionych czcicieli natury to temat tabu. Bóg nakarmil jelonka i tygryska prana i miloscia i byl happy end. Problem tkwi w postrzeganiu smierci jako czegos zlego.

Dodaj komentarz

Top