Dziś chciałbym zapoznać Państwa, z dobrze znanym w Warszawie bioenergoterapeutą, Panem Zbigniewem Ożarskim.
Ale może zacznijmy od początku. Niektórzy z moich czytelników doczytali między wierszami, że od wielu już lat cierpię na nieuleczalną przez konwencjonalną medycynę chorobę, która nie skraca życia, ale drastycznie obniża jego jakość. Przeciętny chory po tylu latach walki co ja, jest trzęsącym się, znerwicowanym człowiekiem, często na lekach psychotropowych które pozwalają w miarę normalnie żyć. Mi się udało dzięki swojej wiedzy o podświadomych wzorcach znacznie opóźnić ten proces, ale zrozumiałem że tu już sam nie poradzę sobie, że muszę szukać pomocy i się ratować, gdyż przez tą chorobę musiałem rezygnować z niemalże wszystkich prac, silne napięcie jej towarzyszące sprawiło także że rozbiłem niejeden dobrze rokujący związek. Zostałem skazany na inwalidztwo, pogrzebanie żywcem w domu, z rzadką możliwością wyjścia.
Dość dobrze poznałem ofertę medycyny akademickiej, która nie jest w stanie nic pomóc, nie jest nawet w stanie uśmierzyć efektów ubocznych tej choroby. Jest bezsilna. Pogodzenie się z nieuleczalnościa choroby sprawiło by że musiałbym zrezygnować z życia, poddać się i siedzieć aż do śmierci w domu.
Przyznam że zawsze byłem sceptyczny jeśli chodzi o bioenergoterapię. Owszem, sam rękoma potrafię zlikwidować ból głowy, ale usunięcie takiej choroby? poza tym spotkałem w życiu wielu oszustów, którzy korzystając ze sprytnych sztuczek psychologicznych, mówiąc wprost obrabiali zrozpaczonych ludzi z pieniędzy.
Moja przyjaciółka, osoba silnie stojąca na ziemi na dwóch zgrabnych nogach, zadzwoniła do mnie rozemocjonowana mówiąc że ma dla mnie rozwiązanie na mój problem zdrowotny, że mam koniecznie iść do Pana Ożarskiego który usunął guza jej siostrze. Zadzwoniłem, umówiłem się i dziś tam byłem.
Moje pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Bardzo uprzejmy, trochę skromny człowiek starej daty, postawny i silny, nienagannie ubrany w garnitur co zdradza szacunek dla pacjentów i poważne podchodzenie do pracy, w domu jest czysto, schludnie, cichutko, można się poczuć odprężonym. To co mi się podobało, to konkretna rozmowa bez żadnego owijania w bawełnę i manipulowania. Wystawiłem lewą dłoń i Pan Ożarski badał wahadełkiem stan organizmu. Wynik mnie zaskoczył.
Jelito zdrowe – mimo że myślałem ze to ono choruje. Za to słaba wątroba, zapchane dwa przewody (nie wiem czy dobrze pamiętam) trzustka, i bardzo słabe płuca. Powtarzam – jelita zdrowe. A teraz fakty o których nie wiedział Pan Ożarski – wątroba – wysoki nadmiar bilirubiny i kilku innych elementów badań od lat co zbagatelizowałem, ponieważ w mojej długowiecznej rodzinie to się powtarzało u wielu osób. Płuca na spirometrii wyszły na wiek 67 lat.
Cały zabieg polegał na przykładaniu dłoni do różnych miejsc na ciele, czyli klatka piersiowa, okolice pępka, plecy na wysokości płuc. Nie czułem żadnego ciepła, a jedynie w którymś momencie silne osłabienie i senność, apatię. Po zabiegu, w samochodzie dostałem bardzo silnego ataku kaszlu, przez kilka godzin odkrztuszałem niewielkie ilości plwociny. Przez trzy i pół roku, od czasu rzucenia palenia nie miałem ani razu kaszlu – co więcej, idąc na sesję moje płuca czuły się doskonale. Do tej pory, a piszę ten artykuł o 2 w nocy, nie mam żadnych objawów swojej choroby, a powinienem mieć.
Autosugestię wykluczam gdyż ja w to nie wierzyłem, i szczerze mówiąc mało wierzę w wyleczenie nieuleczalnej choroby. Ale fakty są bezsporne, coś się działo w organiźmie po zabiegu, i tego nie da się wytłumaczyć w żaden sposób dotykaniem ciała.
A więc moje wnioski są takie – następną wizytę będę miał mniej więcej za tydzień, i będę na bieżąco relacjonował stan mojego organizmu po tym dzisiejszym, a raczej już wczorajszym zabiegu. Proszę wchodzić, i patrzeć bo będę w razie jakichś zmian natychmiast wpisywał te informacje i dodawał datę oraz godzinę. (9.05.2007 , 02.05)