Mam problem. A kto ich teraz nie ma? kilka dni temu okazało się, że majtki w których chodzę wypłowiały, a ich gumki straciły swa młodzieńczą krzepę; skutkowało to np. opisywanym już przeze mnie zdarzeniem na basenie, gdy opierając się o bicz wodny, silny strumień wody zerwał ze mnie brutalnie slipy, co postawiło mnie w dość niezręcznej sytuacji. Wziąłem forsę do kieszeni i udałem się do sklepu, gdzie stała za ladą Pani ladacznica, młoda właścicielka słodkiej brzoskwinki której wprawdzie nie widziałem, ale intensywnie sobie wyobrażałem; powiedziałem zdecydowanie, po męsku; poproszę te majtki (wskazując na markowe pudełko). A jaki rozmiar? pyta dziewczyna. Zawahałem się. Moja emocjonalna istota, moje Wyższe Ja chciało mrugnąć zawadiacko oczkiem, zatrzepotać językiem dotykając nim lubieżnie do oka, chrumknąć pożądliwie i wyszeptać niskim barytonem „XXXXL kochanie, żeby globus się zmieścił, masz czas wieczorem?”.
Jednak moja pragmatyczność zwyciężyła i rzekłem „L poproszę”. Powiedziałem to z żalem, smutkiem, lekkim zawstydzeniem i zażenowaniem. Westchnąłem, zadumałem się nad niesprawiedliwością świata, zatopiłem w melancholijnej aurze poranka. Myślałem jeszcze nad kupnem spodni, ale uciekłem czym prędzej. Majtki mają napis na dużej gumie na górze Cotton world” czyli jakby moje nazwisko tak po Amerykańsku brzmiące. Kupiłem też skarpetki bezuciskowe, nie cierpię tych zwykłych, które ściskają nogę jak w imadle. To nic dobrego dla krążenia krwi, jeśli chodzi się w nich cały dzień. Niestety, te bezuciskowe starczają mi na dwa miesiące i coś w nich się rozdziera, a to pięta, a to palce. Jaki premier, takie skarpetki.
Basen; jest jeden bicz wodny, a wielu chętnych na niego. Prowokuje to wiele zabawnych sytuacji, kiedy Panie chcą z niego skorzystać, powstają nawet całe koalicje i stany wojenne. Jedna z Pań jest tak miła, że używa go cały czas i w ogóle nie reaguje na ściszone wściekłe szepty, oburzone spojrzenia i wzburzone szkarłatem pogardy myśli. Zamyka oczy, szepcze coś do siebie. Sprawa jest dla mnie jasna; oficjalnie jest to osoba z lekkimi zaburzeniami umysłowymi, a według duchowości jej myśli, jej wykreowana przez ego rzeczywistość w głowie, jest bardzo aktywna, dominująca. Jeśli myśli dominują, a świadomość poddaje im się nie próbując chociażby nakreślić im jakiegoś celu, to prawie zawsze będą to myśli negatywne. Umysł będzie non stop, także we śnie, przypominał jakieś negatywne zdarzenie, i wytwarzał negatywne emocje; poczucie niesprawiedliwości, zranienia, bycia ofiarą. Dla ego to ma sens, gdyż sprawia że ono dokładnie czuje że żyje, urealnia się poprzez bycie ofiarą, nieszczęśliwą i załamaną. W szczęściu ego słabnie, zanika… czy wygodny but sprawia że o nim myślisz? nie, zapominasz o nim. To niewygodny but z kamykiem w środku, sprawia że ciągle o nim myślisz. Wymień buty, a zapomnisz o nich. Proste.
Bicz wodny (w ścianie pod lustrem wody, tryska woda pod dużym ciśnieniem) hałasuje. Uderzając w skórę, boli; spieniona woda, bodźce płynące z ciała i cała otoczka głośnego basenu (głosy ludzi, plusk wody) oraz inna (od ciała) temperatura, sprawiają że dialog wewnętrzny, ciąg myślowy rwie się. Silniejszy bodziec zajmuje świadomość, więc ciągłe, nieustające cierpienie made in ego kończy się; mamy więc przyjemność płynącą z masażu ciała, oraz ustanie cierpienia i chaosu w głowie. To łącznie daje wielką ulgę, rozkosz i przyjemność. Stąd wrażenie, że tej Pani nawet końmi nie oderwie się od bicza wodnego. Jak jestem sam i ją tam widzę, nie reaguję. Niech ma chwilę ulgi moim kosztem, a co tam, stać mnie. Chociaż bardzo lubię pod ten strumień podstawić stopę, co zapewnia mi świetny masaż, akupresurę stópki. Lubię też wybatożyć brzuszyszko, ubić tłuszcz by szybciej się spalał. Holocaust fatu, rzeź niewinnych komórek tłuszczowych. Tak drodzy Państwo, dla was jestem autorytetem i Dobrym Nauczycielem, a dla komórek tłuszczowych Herodem. Judaszem w tej bajce będzie więc moje pragnienie słodyczy, któremu dałem upust wczoraj; jak wściekły rzuciłem się na tort. Został się dla innych – pieprzyć to! Nie wiem z czego był, nie wiem nawet jak wyglądał (miał biszkopt na wierzchu) ale wiem jedno; jak go jadłem, jęczałem z rozkoszy. Ten zastrzyk węglowodanów i cukrów, który wesoło biegł tupiąc małymi stópkami w moich żyłach… wiłem się z zadowolenia, wzdychałem i oblizywałem moje podobno seksowne, pełne wargi z okruszków tortu. Gdy jestem na diecie, dobry tort (podkreślam! dobry, a nie byle jaki) jest lepszy niż seks. Znacznie lepszy. Po wszystkim nie trzeba gadać, kombinować jak pozbyć się dziewczyny z kwadratu, wstrzymywać z pójściem do toalety, na godzinne posiedzenie przy najnowszej książce Kinga i dobrej muzie. Tort jest to taki seks bez zobowiązań, szybka ustawka; i nie złapiesz adidasa. Z czasem może tylko cukrzycę, ale z cukrzycą jest jak ze śmiercią, to zawsze ktoś inny umiera, nigdy ja. Do czasu aż chirurg będzie Ci obcinać stopę. No ale zanim do tego dojdzie, trochę sobie człowiek „pożyje”…
Po wszystkim pobiegłem pobawić się z Fionką. Wytarmosiłem ją za wszystkie czasy. No i znowu się rozgadałem, taki ze mnie słodziak jest, a przecież miałem mówić o problemie. W skrócie: planując dokonanie przebudowy swojego ciała, uczyłem się co i jak. I dowiedziałem się dwóch rzeczy (ważnych z książki Pana Ferrisa, reszta jest mniej efektywna, i mam tu na myśli split itd). Trening na siłę, bez zwiększania masy ciała, to trzy duże ćwiczenia a w każdym robimy po trzy serie i trzy powtórzenia. Mogą być cztery serie po dwa powtórzenia, a ciężar obciążenia ma być ok. 90% maksymalnego obciążenia. Celem jest nie dopuszczenie do zakwasów, i nie skatowanie mięśni, ćwiczymy tak by mieć jeszcze siłę na jedno, dwa powtórzenia. Poprawia się mocno siła, ale mięsień nie rośnie; ewidentnie trening dla sportowców, nie mogących utyć ponieważ są w jakiejś wadze której nie chcą przebić, albo dla tych którzy nie chcą przymasować, a zależy im na sile.
Trening na super masę, oczywiście także wg. Pana F.; kilka ćwiczeń, po jednej serii, w każdym 7 – 10 powtórzeń ale takich, że przy ostatnim mięsień jest CAŁKOWICIE spalany. Cztery dni odpoczynku, albo więcej jeśli nie nastąpił przyrost siły, i micha czyli wpieprzamy.
Treningi Ferrisa są ewenementem pod jednym wzgledem; opisują coś z czym wcześniej się nie spotkałem, a więc nie wolno siedzieć na siłowni godzinę półtorej, tylko znacznie mniej. Znacznie krótszy bodziec jest dla rozwoju mięśni znacznie skuteczniejszy, niż rozwałka jakiej się wcześniej oddawałem. Nie dysponuję pomiarami swoich mięśni, natomiast wiem że siła skoczyła mi bardzo mocno. Przykładowo, jak przyszedłem pierwszy raz na siłownię (jakieś ponad półtora miesiąca temu) nie mogłem się podciągnąć na najszerszych rogach drążka (czyli plecy). Słabizna. Teraz podciągam się trzy razy. Brzuszki na skośnej ławce robiłem po dziesięć sztuk i nie byłem w stanie zdjąć rąk z kolan, teraz z rękami pod głową robię dwadzieścia i mam jeszcze rezerwę mocy. Niewielką, ale jednak. Zaczynałem jako cinquecento 700 na LPG, a teraz jestem jak seicento 900.
Od dwóch tygodni biorę suplementy. Cztery razy dziennie, przed każdym posiłkiem: ekstrakt z zielonej herbaty, ALA, czosnek (4x200mg, albo 2x400mg) a na wieczór do czwartej dawki dorzucam polikosanol. Ta mieszanka wg. Pana F. ma dawać najlepsze efekty spalania tłuszczu. Teraz dorzuciłem do tego raz dziennie; witamina D3, tabletkę jodu, i wyciąg z dziurawca (hiperycyna) antydepresyjny, ponieważ nie chudnę i to wpędza mnie prosto w paszczę smutku (tak na poważnie, badam jego wpływ na IBS). Jak na razie waga wzrosła z 86 do 87.9kg i myślę że jest to masa mięśniowa. Ferris podkreśla że przyrost kg tygodniowo to minimum programu który stosuję. No dobrze, a gdzie jest problem?
Problem jest dwojakiej natury, jak piękne i duże piersi ślicznotki, wobec której coś czujemy, a która nas wykorzystuje. Chciałoby się ją kopnąć w dupę, ale dwa problemy nam na to nie pozwalają. Oto dwie piersi mego cierpienia; mam chude ręce które chciałbym przypakować. Nie chcę być jak Hardkorowy Koksu, chcę mieć normalną rękę ale wiekszy mięsień to nie tylko siła, ale i odporność na urazy. Mam bardzo wrażliwe dłonie np. na gorąco czy mocniejszy ucisk, np. dokręcanie jakichś śrub. Natomiast mam tłuszcz na klatce piersiowej i brzuszysku, który chciałbym charytatywnie oddać, honorowy dawca tłuszczu. I jak to połączyć – wzrost masy mięśniowej na łapach (trzeba dużo jeść żeby rosło) i schudnąć z tłuszczu co realizuje się jedząc może nie mało, ale mniej niż zwykle. Obawiam się że tylko Chuck Norris rozwiązałby ten problem, bo z tego co słyszałem ostatnio zgrał na dyskietkę cały internet. Na największym forum sportowym w Polsce na ten temat, SFD, chłopaki piszą ludziom mającym podobne do moich problemy, żeby najpierw zrzucić smalec, a później jechać na masę i pompować. I cały czas myślę czy nie obszedłbym naokoło tego przekonania. Póki co, z tej wiedzy którą mam (a mam jej bardzo niewiele w tym temacie) myślę że tego nie przeskoczę. Na razie robię trening na ekstremalny rozrost masy mięśniowej (raz na cztery dni daję sobie wycisk na pakerni) a jednocześnie odżywiam się jak na redukcję masy. Wiem że robię nieprawidłowo, ale miotam się między chyba jednak przeciwstawnymi celami. Dalsze chudnięcie sprawi, że jeszcze schudną mi ręce, stąd wynika tak głęboka moja niechęć do skoncentrowania się na jednej sprawie, zamiast na dwóch.
Do tego obowiązkowo boksowanie; mam gruszkę podczepianą pod taki metalowy jakby wieszak (kołowrotek, super szybkie i lekkie uderzenia) drugą opartą na słupie przed domem do ćwiczenia siły ciosu, leję jak w PO – wca, i worek lekki luźno zawieszony, do ćwiczenia dynamiki i celności. Pływanie ograniczyłem i chyba zostanie trzy razy w tygodniu, inaczej mięśnie mi się nie zregenerują. Wcześniej pływałem codziennie, siłownia trzy razy w tygodniu, i po trzech tygodniach miałem ciągle wrażenie że jestem słaby. Regeneracja to klucz do sukcesu moi drodzy Państwo.
W ogóle siłownia to wspaniała sprawa. Dawniej byłem jej wrogiem, teraz wiem jak bardzo się myliłem. Fajne towarzystwo, gadamy sobie o pompowaniu, polityce, życiu, pomagamy przy sztandze; fajna ekipa, i człowiek z przyjemnością chodzi. Wprawdzie staram się być sam (siłownia jest mała i przy trzech osobach robi się burdel) ale jak ktoś przyjdzie, jest sympatycznie. Gdy jestem sam, nie robię dużych ciężarów na klatę. dwa tygodnie temu, nie miałem siły by zamocować sztangę, myślałem że mi głowę urwie. Jakoś jednak się sprężyłem, i najpierw jedną stronę oparłem, a potem już łatwiej z drugą. Samemu większy komfort, ale i niebezpieczeństwo. Wyciskam więc motylem (chyba tak to się nazywa, łapy przed siebie i do siebie zbliżasz z oporem)
Cel? a w dupie mam bycie pakerem. Max 80kg w ubraniu, i idę przed siebie. Świat i znacznie fajniejsze sprawy niż masowanie, czeka na mnie 🙂
Nie czytałam książki,więc nie będę się madrzyć:) Ja zawsze sceptycznie byłam nastawiona do suplementów diety,ale ten mi polecił sportowiec i jestem zadowolona.Jego działanie polega na tym,że podczas wysiłku wzrasta temp ciała,przez co bardzo się pocisz i tym samym sadełko szybciej sie topi!Ale jak do wszystkiego trzeba podchodzić z umiarem i nie przesadzać i będzie git!
To jeśli mogę to ja Ci coś poradzę,nie wyrzeźbisz mięśni,pod „kołderką tłuszczu”. Trza 😀 się go pierw skutecznie pozbyć,a najlepsze na to jest bieganie albo basen.A jeszcze gdy to będziesz robił na czczo-będzie o wiele szybciej.Pewnie wiesz o glikogenie,o tym kiedy najefektywniej spalamy tłuszczyk,więc się tu nie bedę mądrzyć 😀 Ale z włąsnego doświadczenia Ci powiem-10 kg w trzy miechy,przy prawie zerowym pilnowaniu diety,słodycze,piwko itp-ale codzień rano godzinka biegania.Samopoczucie rewelacyjne,power na cały dzień i poziom endorfin w organiźmie-jak po dobrym seksie 😀 a jeszcze znam fajowy i tani spalacz tłuszczu do tego-efekt murowany!
Kupiłem tabsy, biorę trzy razy mniejszą dawkę niż powinienem, proszę oto link gdzie to kupiłem [url]http://moto.allegro.pl/dziurawiec-ziele-sw-jana-depresja-5-htp-i2356506992.html[/url]
Niestety Aniele, przy moim kolanie godzina biegana odpada, lekko truchtam sobie tylko. No właśnie czytałem u Ferrisa, że na czczo jest bez sensu, musi być śniadanie rano i tłuszcz, do pół godziny po obudzeniu 🙂
Jak znasz to napisz jaki to środek 🙂 niech zgadnę, trzeba go pizgać noskiem i jest biały? 🙂
Nic nie trzeba pizgać 😀 ,to naturalny środek,skoncentrowana kofeina,ekstrakt z zielonej herbaty,guarana i takie tam.Jeden warunek-trzeba mieć zdrowe serducho i nie można mieć nadciśnienia.A co do tego ćwiczenia na czczo-ile mędrców tyle teorii:) Ja tam się trzymam mojej i póki co zadowolona jestem.
O tym środku chyba pisał Ferris – działa, ale później bez niego ciężko żyć, padają też zatoki. No dokładnie, jak działa to tak właśnie działaj 🙂
Dziurawiec jest fotouczulający, więc trzeba uważać ze słońcem.
Właśnie czytałem to, będę mniej się opalał.
Marku, mam pytanie odnośnie hiperycyny – dziurawca. Robisz sobie z niego wyciąg-herbatkę (z ziół), czy też łykasz jakieś tabsy? Nakupiłem tego, ale nigdy nie chce mi się zaparzać, bo dużo roboty. Jak tabletki, to podaj proszę nazwę. Dzięki.