Jesteś tutaj
Home > MyBlog > Przemyślenia > Jak poradzić sobie z lękiem?

Jak poradzić sobie z lękiem?



Zastanawiam się czy nie odkryłem nowej metody na lęk, dziwacznej, ale bardzo skutecznej. Może moje imię zapisze się w historii współczesnej psychiatrii? Nie sądzę 🙂

Jak każdy geniusz, wpadłem na nia w dość zaskakakujących okolicznościach. Mieszkając z rodzicami w bloku, mieliśmy od czasu do czasu inwazję karaluchów. Przeprowadzane w całym bloku opryskiwania, podstawiane „trucizny – smakołyki – karalusze” przynosiły ulgę, ale tylko na niedługi czas. Mijały dwa, trzy miesiące i całe towarzycho wracało na stare śmieci. Szczerze? Nie przeszkadzały mi. Niby roznoszą bakterie zostawiając zużyte pancerzyki, ale jeśli żywność jest schowana w lodówce, i myje się dłonie bezpośrednio przed jedzeniem, nie widzę specjalnie powodów do obaw. W ogóle ich nie było widać, z wyjątkiem chwil gdy w nocy wchodziłem do kuchni zaspany by czegoś się napić, i widziałem jak stadko dobrze odżywionych czarnolicych, smukłych karaluszątek biegało po blatach w kuchni. Utrzymywanie absolutnej czystości nic nie daje, potrafią odżywiać się dyktą, tak nieprawdopodobnie są te stworzonka przystosowane do przetrwania. Nie to co człowiek, ja bez dobrych dwóch obiadków i pięciu innych posiłków dziennie zwijam się z głodu, cierpienia i depresji głodowej.

Sporo wtedy czytałem o okultystycznej teorii duszy grupowej u zwierząt, i postanowiłem zrobić eksperyment. W nocy wstawałem, siadałem na taborecie i w bezruchu oczekiwałem na młodszych braci w wierze. Wychodziły, a jakże. Wyznam Państwu że z początku rozmawiałem z nimi dla sprawdzenia wyczytanej teorii, a później się wciągnąłem. Jak to wygladało? Siadałem i gadałem z nimi. Opowiadałem im o sobie, o tym jak dziewczyny mi dają kosza, jak mi idzie w szukaniu pracy, często też poruszaliśmy z przyjaciółmi tematy mistyczne, i mówiłem im o Bogu, a mianowicie to że Boga nie można opisać moim rozumem, a co dopiero karaluszym, małym rozumkiem, chociaż jestem pewien że moi nauczyciele w szkole w testach wiedzy nie rozróżnili by mnie od tych małych urwisów. Czy wspominałem Państwu że w testach na inteligencję wyszedłem na idiotę intelektualnego?

A więc rozmawialiśmy sobie, a raczej ja rozmawiałem. A karaluszki sobie chodziły, przekąszały, gdy drgnąłem zamierały, jak to karaluchy. Po pewnym czasie takich rozmów poczułem że one mnie rozumieją, i co zapewne Państwa zdziwi – nie uciekały przede mną. Nie wiem jak to wyjaśnić, to nie kwestia sympatii a przeżycie, instynkt, karaluch nie może nikomu ufać, takie życie – może się przyzwyczaiły do mego aromatu? Wtedy uwielbiałem kiełbasę z cebulą jako bezrobotny i bez związkowy, więc z identyfikacją zapachową problemu zapewne nie było. Napisałem ze po pewnym czasie rozmów przy stole (rozmowy przy stole, wspomneinia Bormanna o Hitlerze, dobry żart autora artykułu) poczułem że mnie rozumieją – ale nie tylko. Poczułem do nich…. prawie miłość. Tak czasem się zdarza gdy prosty chłopak z Pragi bez dziewczyny i pracy jest długo sam 🙂 Owszem, brzydziłem się ich, ale czułem z powodu tego obrzydzenia silne wyrzuty sumienia. Wtedy był właśnie termin opryskiwania robiony przez spółdzielnię, i stanąłem okoniem – nie będzie żadnego opryskiwania moich błyskających chitynowymi pancerzykami przyjaciół. Jednak to rodzice wygrali dyskusję, szczególnie że tata ze mnie żartował, o moich nocnych rozmowach zamiast szukania pracy, chociaż rodzice byli i sa przyzwyczajeni do takich dziwactw jak pisanie afirmacji, medytowanie, a nawet masaże które zresztą im się bardzo podobają (nie tylko im 🙂 )

Wyobraźcie sobie Państwo, że chyba dzień czy dwa przed opryskiwaniem karaluchy zniknęły całkowicie z mieszkania. Co ciekawe, zniknęly tylko z naszego, w którym nie pojawiły się aż do dzisiaj, czyli z 4, 6 lat. Ale to nie koniec rewelacji – wszędzie indziej były, i jest to fakt stwierdzony nawet przez ludzi którzy się tym zajmowali. Czy byłem zadowolony, jak moi rodzice? Nie, byłem smutny ponieważ nie miałem się przed kim wygadać. Teraz gdy nie ma karaluchów, mam na szczęście Państwa.

Ale wróćmy do terapii lęku. Jak pozbyć sie lęku przed czymś, czymkolwiek? Rozmawiać z tym czymś. Zindywidualizować, i mówić o swoich sprawach. Po pewnym czasie poczujemy sympatię, koleżeństwo, a może nawet coś więcej? Jak to działa? Pamiętacie Państwo moje artykuły o lęku przed pająkami? Powiedzmy że połowicznie nieaktualne. Mam tu takich dwóch ananasków, jeden ma sieć przy kącie okna, a drugi pod stołkiem w toalecie, na którym leży literatura duchowa, której się oddaję w chwilach największego, intymnego odprężenia porannego, czasem też wieczornego. Zawsze jak odkurzam i zmywam podłogę mopem pod stołkiem, mój pajączuś biega spanikowany, a ja serdecznie się śmieję, i omijam jego dom. Niech sobie żyje. W końcu pająk zjada wrogów człowieka, komary, muszki i inne paskudztwa, gdy nie ma pająka szerzy się robalowa rewolucja.

Jeśli coś Państwa mocno obciąża lękiem, poskromcie to, miłościa, nie walką. Rozmowa nie dość że pozwoli okiełznać lęk, to jeszcze się wygadcie, a pająk/karaluch/wąż nie ucieknie, bo przecież nie rozumie tego bajdurzenia które mu Państwo będą wciskać… 🙂

Jako przykład mogę zaproponować lęk wysokości, który zasila szereg moich lęków i fobii (niektóre z nich mają Państwo opisane w dziale lęki Mistrza, na dole po prawej stronie). Kiedyś, dawno, dawno temu kiedy przypomniałem sobie kilka z moich żyć, i jak umarłem a także to co było po śmierci, chciałem sprawdzić czy nie boję się już śmierci. Skoro wiem co jest po niej, a wiem nie tylko to, a także to czemu się znowu urodziłem, i coraz więcej widzę tych sznureczków które łączą moje życie z przeszłymi i coraz więcej rozumiem przyczyny moich problemów których nijak nie da się inaczej wyjaśnić, to nie powinienem bać się końca życia, tej śmiesznie małej cząsteczki w łańcuchu inkarnacji. Wlazłem więc na taką bardzo wysoka konstrukcję, oszczedzę Państwu opisów gdzie to zrobiłem z dwóch powodów – po pierwsze nie uwierzycie w moją głupotę a nie chcę dawać złych wzorców młodszym czytelnikom, a po drugie uciekaliśmy przed policją później z kolegami bo trochę na tej budowie narozrabialiśmy po pijanemu. I co się okazało? Lęk oczywiście nie zniknął, a strach przed śmiercią był bardzo duży, ogarnął mnie całego tak mocno, że nie było miejsca na nic innego. Przylgnąłem cały spocony do tej drabinki jak małż do skorupki, i nie wiem jakim cudem zszedłem. Czyli wiedza jedno, a instynkt i geny nakazujące życie – drugie, ważniejsze.

Jak pracować więc z lękiem wysokości? Zindywidualizować go, nadac mu imię, kształt w wyobraźni – i rozmawiać, to nasz przyjaciel a nie wróg. Gdyby nie on, ludzie by się zabijali i okaleczali spadając z wysokości.

28 thoughts on “Jak poradzić sobie z lękiem?

  1. Mistrzu a mi sie robiły wielkie oczy..coraz wieksze i wieksze . 🙂 od czytania Twojego tekstu…kurcze każda część może byc dziełem sztuki..ale Mistrzu sztuki plastycznej 🙄 a Ty chyba co innego wykładasz ha ha ha…tak doczytałam karaluchy wykładasz !!!!:)

  2. ooooooooooooooooo poszedł…to chyba działa na karaluchy :))))) paaa dobrej nocy:)..karaluchy pod poduchy:)
    nic z tego wysokości sie boję na nic Twoje rady 🙂

  3. podobno człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego,tak jest np z wysokością,czuje się strach przez pierwsze 8 razy potem wszystko się zmniejsza a potem to już bez większych wrażeń,jakieś są ale to już nie jest chyba strach ,a ostrożność.Ciekawe czy człowiek jakby od małego z latającymi karaluchami współżył czy stałoby się to normą, że nie robi to wrażenia,Są takie miejsca na świecie gdzie ludzie muszą z robactwem żyć w pokoju bo taki klimat,albo biegają pająki po ścianach i chyba się przyzwyczaili do tego,mają pająki takie sporo większe od naszych delikatnie mówiąc choć niegrożne:-)

  4. dlatego że nie może być raz,dwa,gdybyś spędził całe dnie z tym lękiem,przeszłoby Ci,gdybyś go zadusił pewnego rodzaju rutyną,gdybyś polatał paralotnią przez pare tygodni codziennie,albo zatrudnił się
    na linach,to jak wejdziesz na wysoki obiekt 30 raz przyzwyczaisz się,ale po latach przerwy lęk powraca bo to znowu coś nowego:-)

  5. Lęku wysokości nie zlikwiduje się poprzez bycie z lękiem, zmniejszyć można tylko, lęk wysokości i nagłego hałasu jest lękiem genetycznym, wbudowanym w prawie każdego człowieka, i dobrze. A karaluchów można się nie brzydzić jeślli by się z nimi wychowało.

  6. A próbowałeś EFT? ja wczoraj pająki trenowałem i węże, a dziś wspinałem się na wieżę żeby mieć materiał do pracy z EFT.

  7. Ja bym na pracy na linach zemdlał ze strachu, w życiu bym tam nie wlazł, jak widzę chłopaków co tam pracują to prawie mi się nogi uginają ze strachu ze spadną zaraz 😛

  8. Mareczku,gdy lęk zmniejsza się do niewielkiego poziomu przez oswojenie zaczyna się niezła zabawa głupoli 🙂 i wtedy to już może być odrobinę niebezpiecznie:-)inaczej nie ma możliwości na nic złego

  9. Bywało kiedyś tak, że bardziej bałem się jeździć autem po mieście, niż rowerem. A przecież rowerem o wiele niebezpieczniej się jeździ – czyjś błąd i wącha się kwiatki od dołu albo ląduje w szpitalu z pękniętą czaszką, czy złamaną ręką. Teraz autem jeżdżę więcej, bez problemu, za to „boję się” korków w mieście. ;P

    Nie boję się za to wysokości – będąc w górach, śmiało i z podziwem patrzyłem się w kilkusetmetrową przepaść pode mną. Tak czy inaczej do przepaści czuję respekt, jak i do ruchu ulicznego.

    W bilardowym treningu dużą wagę przywiązuję do celności na dużych odległościach. Chciałbym wyeliminować lęk, że zepsuję trudny strzał w ważnym momencie. Chciałbym uwierzyć w to, że jeśli wykonam wszystko jak należy, to trafię (i np. wygram partię). W tym celu bawię się – niby normalnie se ćwiczę ale wybieram czasem trudniejsze warianty, tak dla jaj. 😀 Mam nadzieję, że OSWOJĘ się z tym i będę bezbłędny także pod presją.

  10. Narazie byłem na dachu. Myślałem, że zawału dostane. Chociaż jak jest całkiem płaski dach to się nie boję. Nawet kiedyś piliśmy browary u ziomka na dachu, a w lecie się opalaliśmy.

  11. Ja codziennie jezdze rowerem i się niczego nie boję. Wcale to nie jest niebezpieczne. Jade sobie chodnikiem, poboczem albo ścieżką rowerową i jest ok. Tylko ciężarówek się boję.
    Dziwny lęk mam jak gram w piłkę z dresami. Chociaż nie potrafią grać to mam lęk, że mnie taki sfauluje więc się nie kiwam z nimi 😀 Albo z dystansu strzele, ale tak to wole podać niż nie trafić z bliska bo byłby wstyd. Rzeczywiście w sporcie można się poprawić likwidując lęki.

  12. A ja jeżdżę ulicami. Bo w Krakowie ścieżki są niepołączone ze sobą. Ulicą szybciej – się zacyndala. A ja lubię zacyndalać. 🙂

  13. O to Ty jestes z Krakowa?
    Ja zawsze jezdze nad Wisła, potem przejezdzam przez most koło Jubilata i jade do Tyńca, potem można wracać przez lasek wolski 😛 A jak jade ulicą to o takiej porze żeby mało aut było.

  14. Tak. Jestem z Krakowa. 🙂
    I jeżdżę rowerem częsciej do pracy niż rekreacyjnie – bo codziennie, jak nie ma deszczu. 😀
    Ulic się nie wiem czemu ale nie boję. A w nocy to trzeba właśnie bardziej uważać, bo pełno wariatów nocnych jeździ. :/

  15. W nocy nie, raczej rano. A kiedyś jechałem ze wsi koło Wiśniowej (Węglówka) do Krakowa to od Wieliczki się okropnie jechało. Nienawidze takich dróg.

  16. Ja rowerem po ulicy lubie jeździć, ale się boję i wolę po chodniku. Koniecznie sprobuj EFT z lękiem w bilardzie! napisz do mnie meile, wyślę Ci podręcznik.

  17. Jak sobie odpamiętałem ileś śmierci to istotnie nie mam lęku przed śmiercią.

    Co prawda – nie jesteśmy jednolici. Jeślibyśmy byli, to takie coś dawałoby super stan „wolności”, a nie daje. Bo przecież i ciało fizyczne jest, i osobowość i ego – a one wszystkie boją się zczeznąć. A przy śmierci tych troje idzie do piachu. Więc mają o co grać.

    Czyli jest tak, że lęku przed śmiercią nie mam, ale mam – zupełnie zdrowy strach przed uszkodzeniem swojego ciała i zmniejszeniem jego funkcjonalności. Po co ją tracić – jestem po stronie zdrowia 🙂

Dodaj komentarz

Top